W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1939r. żołnierze polscy broniący Westerplatte czuwali – na stanowiskach znajdowała się ⅓ załogi. Reszta spała, gotowa do akcji w przeciągu kilku minut od ogłoszenia alarmu. Tymczasem ok. 400 m od polskiej placówki, przy twierdzy Wisłoujście, pod osłoną nocy zeszła na ląd z pokładu „Schleswiga-Holsteina” kompania szturmowa Kriegsmarine. Potężne działa pancernika były wymierzone w Westerplatte. Dowódca okrętu kmdr Kleikamp znał datę ataku – 1 września, godz. 4:45. Wyokrętowani żołnierze zajęli pozycje wyjściowe do ataku przy murze okalającym składnicę od południowego wschodu. Niemieccy saperzy w kilku miejscach podłożyli ładunki wybuchowe, aby tuż przed rozpoczęciem się ataku wykonać wyłomy w ogrodzeniu.

Ok. godz. 4:00 „Schleswig-Holstein” podniósł cumy i przemieścił się do Zakrętu Pięciu Gwizdków, skąd miał lepsze pole ostrzału. O godz. 4:43 w dzienniku pokładowym zapisano: „Okręt idzie do ataku na Westerplatte”.

Hitlerowi i miejscowemu gauleiterowi Forsterowi zależało na jak najszybszym zdobyciu Westerplatte, aby nie psuć uroczystości z okazji włączenia Gdańska do Rzeszy. Z tego powodu niemieckie dowództwo zamierzało złamać morale Polaków.

Od 2 września Niemcy ograniczyli się do prowadzenia ataków rozpoznawczych, mających na celu wybadanie obrony polskiej. Jeszcze tego samego dnia przed godz. 18:00 nadleciały bombowce nurkujące Ju 87 Stuka (w sumie w nalocie wzięło udział blisko 60 samolotów tego typu). Po nadleceniu nad teren Westerplatte rozpoczęły one zrzucać bomby. Trafiona została wartownia nr 5, pod którą śmierć poniosło co najmniej sześciu obrońców. Ciężko uszkodzone zostały także koszary, gdzie bomby zniszczyły kuchnię i radiostację, zniszczone zostały wszystkie moździerze i przerwana łączność telefoniczna. Nalot trwał łącznie 40 minut.

W kolejnych dniach walk o Westerplatte coraz bardziej wyczerpani Polacy trwali na stanowiskach (z braku ludzi nie było możliwości zluzowania obsad wartowni i placówek), odpierając niemieckie natarcia oraz znosząc ostrzał artyleryjski. Morale załogi na krótko poprawiła wiadomość o tym, iż Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wojnę III Rzeszy. Jednak pomoc, zarówno ze strony państw Europy Zachodniej, jak i Armii „Pomorze”, nie nadchodziła i słabła nadzieja, że w ogóle nadejdzie. I nie nadeszła.

Kiedy 3 września 1939 roku radio podało, że Anglia i Francja przystąpiły do wojny z Niemcami, na polskich ulicach „tłum oszalał po prostu – ludzie krzyczeli bezładnie, ściskali się, rzucali się sobie na szyję” – wspominał Józef Małgorzewski, spiker Polskiego Radia. Pod ambasadą brytyjską w Warszawie zgromadziły się tysiące osób. Śpiewano hymn Polski i wznoszono okrzyki „Niech żyje Anglia!”.

Niestety ta radość szybko przerodziła się w gorzkie rozczarowanie, ponieważ alianci nie podjęli żadnej poważnej akcji wobec Niemców. Brytyjczycy zrzucili tylko ulotki na Berlin, Francuzów zaś sparaliżowało, co już było złamaniem umowy o sojuszach.

Ostatecznie na spotkaniu połączonych sztabów Francji i Wielkiej Brytanii 12 września 1939 roku postanowiono, że Polska nie dostanie wsparcia.

Zostaliśmy sami.

PAMIĘTAMY.

Art.: JZ, źródła: Internet, wiki, źródła własne.