12 MAJA – jak było naprawdę

Kilka dni temu – 12 maja – miały miejsce rocznice dwóch tragicznych dla Polski wydarzeń. Tego dnia, roku 1935, odszedł na wieczną wartę Pierwszy Żołnierz Rzeczypospolitej, jej wskrzesiciel i zwycięski obrońca – Marszałek Józef Piłsudski. I o ile śmierć tego człowieka, który stał się symbolem polskiej niepodległości, jest wspominana niemal we wszystkich mediach o tyle druga, ze wspomnianych na wstępie tragicznych rocznic, jest nieco zapomniana. Kiedy jednak zostanie przywołana, to pomimo upływu tak wielu lat, nieodmiennie budzi kontrowersje i spory profesjonalnych historyków, różnej maści publicystów czy wreszcie laików interesujących się historią. O czym mowa? O dramacie, do którego doszło dokładnie 9 lat przed śmiercią Marszałka. Dramacie, którego jednym z głównych aktorów był właśnie Józef Piłsudski.

12 maja 1926 roku doszło do bardzo rzadkiej w przekroju naszej historii sytuacji, w której przedstawiciele polskiego narodu stanęli przeciwko sobie do walki a ulicami Warszawy popłynęła polska krew. Tragizm tamtych dni doskonale oddaje liczba ofiar – 215 poległych żołnierzy i 164 cywilów. Przedwcześnie przerwane życia młodych często ludzi, łzy opłakujących ich rodzin i cierpienia rannych to niejedyne skutki przewrotu. Trzeba powiedzieć otwarcie, że Polska “przed majem” i “po maju” nie była już tym samym państwem. Ustrój “pomajowej” Rzeczypospolitej, mimo iż nie miał nic wspólnego z systemami totalitarnymi, jakie rozwinęły się u dwóch największych sąsiadów Polski, nie był też bynajmniej w pełni demokratyczny i można by go nazwać “miękkim autorytaryzmem”. Piłsudski zaś, mimo, że formalnie nie stanął na czele państwa, to faktycznie ujął w swe dłonie ster władzy w kraju.

Mimo, iż gruntowna analiza przyczyn, jakie doprowadziły do majowego przewrotu, nie jest przedmiotem tych rozważań, to jednak nie można zupełnie abstrahować od wskazania przyczyn, które doprowadziły do tak brzemiennych w skutki wydarzeń.

Trzeba pamiętać o tym, że od 2 lipca 1923 roku Piłsudski nie pełnił żadnej oficjalnej funkcji i praktycznie wycofał się z bieżącej polityki. Nie oznacza to jednak, że spędzał czas wyłącznie na stawianiu pasjansów i popijaniu tak lubianej przez siebie herbaty. Nawet podczas tej wewnętrznej emigracji, którą Piłsudski spędzał w Sulejówku, nie przestał interesować się sprawami publicznymi, a jego ocena sytuacji, w jakiej znajdowała się wówczas Polska, była bardzo krytyczna.

Do najważniejszych zagrożeń, z jakimi musiała się zmierzyć młoda polska państwowość, należały:

 

  1. konflikt wewnętrzny dotyczący organizacji najwyższych władz wojskowych,
  2. fatalny, z punktu widzenia Polski, rozwój sytuacji międzynarodowej po podpisaniu w Locarno tak zwanego Paktu Reńskiego – gwarantującego nienaruszalność granic pomiędzy Francją, Belgią i Niemcami przy jednoczesnym pominięciu uregulowania kwestii dotyczących granicy polsko-niemieckiej,
  3. pogarszająca się sytuacja ekonomiczna,
  4. toczący się w Polsce spór o kształt reformy rolnej

 

Słabość ekonomiczna kraju, zagrożenie niezależności i sprawności armii, będącej gwarantem polskiej suwerenności oraz pogarszająca się sytuacja międzynarodowa, w jakiej znalazła się Polska, sprawiały, że w oczach Marszałka Piłsudskiego Rzeczpospolita nie była bezpieczna.  A na taki stan rzeczy nie zamierzał się godzić. Piłsudski coraz silniej uświadamiał sobie konieczność działania. Swego rodzaju paradoksem było jednak to, że ten sam człowiek, który jeszcze przed wybuchem Wielkiej Wojny opracowywał drobiazgowe plany zbrojnej irredenty uwzględniające m. in. geografię i strukturę społeczną ludności ziem, na które zamierzał wkroczyć ze swoim wojskiem, tym razem nie miał żadnego planu działania. Piłsudski miał jednak inny atut – posiadał siłę, w oparciu o którą mógł realizować swoje zamierzenia, nawet jeśli nie miały one jasno sprecyzowanych kształtów. Tą siłą byli wierni Piłsudskiemu wojskowi. Pierwszym i najbardziej dobitnym wyrazem przywiązania do Piłsudskiego sporej części wojskowych była demonstracja poparcia, jaką oddani mu żołnierze urządzili w Sulejówku 15 listopada 1925 roku. Przemawiający w imieniu zebranych generał Orlicz-Dreszer mówił: „… Gdy dzisiaj zwracamy się do Ciebie, mamy także bóle i trwogi, do domu wraz z nędzą zaglądające. Chcemy, byś wierzył, że gorące chęci nasze, byś nie zechciał być w tym kryzysie nieobecny, osierocając nie tylko nas, wiernych Twoich żołnierzy, lecz i Polskę, nie są tylko zwykłymi uroczystościowymi komplementami, lecz że niesiemy Ci prócz wdzięcznych serc i pewne, w zwycięstwach zaprawione szable.”. Kolejnym dowodem takiego oddania Marszałkowi była reakcja na krytykę jego osoby ze strony Marszałka Senatu – Trąpczyńskiego.  Po jego ostrych słowach odnośnie Piłsudskiego, grupa około tysiąca oficerów zgłosiła się do raportu do prezydenta lub Ministra Spraw Wojskowych protestując przeciwko postponowaniu człowieka, który ich zdaniem był „symbolem honoru, dyscypliny i ładu”. Piłsudski dzięki postawie tej grupy – gotowej tak jak w 1914 roku ponownie powierzyć swój los Komendantowi i wiernie wypełniać jego rozkazy – miał poczucie, że na cokolwiek się zdecyduje ma za sobą ludzi gotowych do wykonania najbardziej nawet śmiałych planów.

 

Od dawna rosnące napięcie, jakie dało się wyczuć w polskiej polityce wewnętrznej, zostało dodatkowo spotęgowane 10 maja 1926 roku, kiedy to premierem został, już po raz trzeci w swojej karierze, Wincenty Witos. Nowy premier, który nie starał się nawet ukryć swojej niechęci do Piłsudskiego. W wywiadzie udzielonym na dzień przed zaprzysiężeniem swojego gabinetu premier in spe wzywał Marszałka, aby zaprzestał zakulisowych gier i otwarcie stanął na czele opozycji. Na ripostę ze strony Piłsudskiego nie trzeba było długo czekać. 11 maja „Kurier Poranny” opublikował z nim rozmowę, w której Piłsudski bardzo krytycznie odniósł się do nowej ekipy rządzącej. Uważał on wybór Witosa na premiera za złą decyzję, wskazując, że poprzednie jego rządy kończyły się porażkami „z przyczyny nieumiejętności albo niechęci tego pana uwzględniania interesów moralnych państwa”. Piłsudski zakończył swoją wypowiedź bardzo znamiennymi słowami: „I staję do walki, tak, jak i poprzednio, z głównym złem państwa: panowaniem rozwydrzonych partyj i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyści.” Wypowiadając je nie wiedział jeszcze, że walka, do której się gotował przynieść miała prawdziwe ofiary.

Reakcją rządu na ten wywiad była konfiskata całego nakładu „Kuriera Porannego”. Jeżeli dodać do tego ruchy kadrowe w armii, z których jasno wynikało, iż można spodziewać się usuwania lub przynajmniej marginalizowania roli zwolenników Piłsudskiego, to jasne stało się, że rząd gotowy był na otwartą wojnę z Marszałkiem. Do stolicy ściągnięto dodatkowe oddziały, studentom Oficerskiej Szkoły Piechoty wydano ostrą amunicję a garnizonem warszawskim mieli dowodzić, ściągnięci w tym celu do Warszawy i niechętni Piłsudskiemu, generałowie Tadeusz Rozwadowski i Stanisław Haller.

Tymczasem wierne Piłsudskiemu oddziały koncentrowały się w ośrodku szkoleniowym w Rembertowie. Piłsudski udał się tam 12 maja, około 7 rano. Wyjeżdżając z Sulejówka nie miał pojęcia jak potoczą się wypadki i dokąd go one zaprowadzą. Z całą mocą trzeba podkreślić, iż rankiem tego feralnego dnia Piłsudski nie miał zamiaru zbrojnego przejmowania władzy w państwie. Świadczyć może o tym słabość sil, jakimi dysponował (około 2 tysiące żołnierzy) oraz fakt, iż żegnając się z żoną obiecał jej wrócić do domu na obiad, na godzinę 14:30. Piłsudski był zbyt doświadczonym politykiem, a przede wszystkim wojskowym, by sądzić, że przy pomocy tak nielicznych oddziałów uda mu się obalić legalny rząd i przejąć władzę. Liczył on raczej na to, że jego wkroczenie do Warszawy na czele wojska, spowoduje zdymisjonowanie rządu przez prezydenta. Jak się jednak okazało zbrojna manifestacja nie przyniosła spodziewanych skutków.

Gabinet Witosa starając się utrudnić Piłsudskiemu realizację jego planów zawiesił w stolicy prawa obywatelskie, postawiono w stan gotowości garnizon warszawski, a do dowódców oddziałów wysłano telegram, z przypomnieniem o przysiędze, jaką złożyli wstępując do służby i żądaniem by dochowali jej wierności. Rząd, niepewny reakcji wojskowych na nadchodzące wypadki, uzyskał jednak tego dnia równie mocne, co nieoczekiwane poparcie. Udzielił go Witosowi prezydent Wojciechowski. Dla ekipy rządzącej było to o tyle zaskakujące, że Wojciechowski był starym partyjnym towarzyszem Marszałka jeszcze z czasów PPS, a ponadto był jedną z niewielu osób, z którymi Piłsudski był “na Ty”. Jednakże pomimo starej, nieco już zresztą przykurzonej, przyjaźni Wojciechowski zawiadomiony o sytuacji w Warszawie zdecydował się na natychmiastowy do niej powrót i aktywną obronę konstytucyjnego porządku. W tym celu po południu udał się na Most Poniatowskiego, na którym doszło do spotkania z Piłsudskim.

Most Poniatowskiego był, obok Mostu Kierbedzia, jedyną przeprawą przez Wisłę, z której mogły skorzystać oddziały Piłsudskiego, które po marszu z Rembertowa znajdowały się na Pradze i miały zamiar przedostać się do centrum stolicy. Wiedząc, że próba przejścia przez most doprowadzi do wybuchu walki, której powodzenie było mało realne, oddziały Piłsudskiego nie podjęły jej. Około 16.30 na most przyjechał prezydent Wojciechowski i, za pośrednictwem pułkownika Stamirowskiego, zażądał rozmowy z Piłsudskim oraz odczytania wiernym mu oddziałom odezwy rządu. Marszałek bez zbędnej zwłoki udał się, wraz z generałem Orlicz-Dreszerem oraz Wieniawą i Stamirowskim, na most.

Według zapisków Wojciechowskiego oświadczył on Piłsudskiemu, iż stoi na straży honoru Wojska Polskiego, na co rozzłoszczony Marszałek miał rzucić tylko krótkie: „No, no! Tylko nie w ten sposób”. Wojciechowski raz jeszcze dobitnie stwierdził, że reprezentuje majestat Rzeczypospolitej i zażądał żeby Piłsudski podejmował swoje kroki tylko na drodze legalnej. Odpowiedź Marszałka miała brzmieć: „Dla mnie droga legalna jest zamknięta.” Piłsudski zbliżył się następnie do żołnierzy broniących mostu, próbując nakłonić ich do przepuszczenia jego samego i idących z nim oddziałów. Tu jednak spotkało go duże rozczarowanie, gdyż żołnierze mieli zamiar wykonać rozkazy wydane im przez, legalny bądź co bądź, rząd.

Piłsudski wycofał się na Pragę, do kwatery 36 pułku piechoty pułkownika Sawickiego, gdzie wedle relacji świadków dał liczne dowody swego potężnego przygnębienia. Uważał, że droga do serca stolicy jest zamknięta i że można ją utorować tylko za cenę znacznej liczby ofiar, a tego przecież za wszelką cenę chciał uniknąć. Jednakże jego sytuacja, o czym jeszcze wtedy nie wiedział, nie była wcale aż tak trudna jak sądził. Oto bowiem oddziałowi wysłanemu na Most Kierbedzia udało się przekonać obsadzających go żołnierzy do przejścia na swoją stronę i droga do Warszawy stanęła otworem. Przekraczając most oddziały Piłsudskiego natknęły się na 30 pułk piechoty. Padły strzały. W tym czasie Piłsudski rozmawiał na Pradze z majorem Karolem Ziemskim. Słysząc kanonadę miał powiedzieć cichym głosem: „A jednak rozpoczęło się. Myślałem, że do tego nie dojdzie”.

 

Piłsudski wjechał do Warszawy około godziny 21.00 i założył swą kwaterę w budynku garnizonowym na Placu Saskim. Do północy jego oddziały zajęły między innymi dworzec kolejowy, budynki Ministerstwa Kolei, Ministerstwa Spraw Wojskowych oraz centralę poczty i telegrafu. Prezydent z rządem i wiernymi im siłami wycofali się do Belwederu. 13 maja przed południem wydawało się, iż ostateczne zwycięstwo Piłsudskiego jest już tylko kwestią, niedługiego zresztą, czasu. Szeregi „Piłsudczyków” rosły w siłę, zasilane przez kolejne, wypowiadające posłuszeństwo rządowi, oddziały, a ponadto kontrolowali oni komunikację i łączność ze stolicą. Rząd jednak miał również swoje atuty. W tradycyjnie endeckiej Wielkopolsce Piłsudski nie mógł on liczyć na zrozumienie i aprobatę swoich poczynań. To właśnie z okolic Poznania i z Pomorza rząd miał zamiar ściągnąć wojska do ostatecznej rozprawy z „buntownikami”.

Tymczasem Piłsudski w dalszym ciągu nie mógł się otrząsnąć z szoku, jakim było dla niego rozpoczęcie bratobójczych zmagań. Wysłał do Wojciechowskiego emisariuszy z propozycją kompromisu, a także zakazał używania artylerii, by jak najbardziej ograniczyć liczbę ofiar. Dopiero po kilku godzinach dotarło do niego, że podobnie jak przed wiekami Cezar, on także przekroczył Rubikon. Postanowił zatem zorganizować dowodzenie akcją militarną. I tak, dowódcą sił walczących w Warszawie został generał Orlicz-Dreszer a szefem jego sztabu – podpułkownik Józef Beck. Powołano także komisarzy wojskowych, mających obsadzić węzły kolejowe w Lublinie i Łodzi, przez które miała nadejść pomoc dla rządu.

Pomimo tych posunięć inicjatywę zaczęły przejmować wojska rządowe, którym udało się zdobyć koszary szwoleżerów oraz odzyskać gmach Ministerstwa Spraw Wojskowych. „Piłsudczykom” z największym trudem udało się utrzymać w swych rękach dworzec kolejowy oraz centralę telefoniczną i Ministerstwo Kolei. Rząd triumfował. Przekonany o rychłej porażce Piłsudskiego wydał odezwę, wzywającą obywateli do pomocy w stłumieniu „kryminalnego buntu” oraz informującą o licznych oddziałach zmierzających ze wszystkich stron Polski do Warszawy na pomoc rządowi. Jednak jak się okazało Witos i jego ekipa zbyt wcześnie uwierzyli w swoje zwycięstwo. 13 maja, po początkowych niepowodzeniach, „Piłsudczykom” nie tylko udało się zatrzymać ofensywę wojsk rządowych, ale także zdołali oni przekonać do przejścia na ich stronę załogę Cytadeli, co było niebagatelnym sukcesem.

 

Kluczową kwestią stało się to, czy rządowi uda się ściągnąć posiłki z Wielkopolski. I tu okazało się, że Piłsudski może liczyć na nowych sojuszników. Wieczorem strajk ogłosili bowiem kolejarze, a warszawski PPS, pomimo pewnych wątpliwości, poparł ostatecznie akcję Marszałka, wzywając robotników i pracowników stolicy do podjęcia strajku generalnego z dniem 14 maja. Poparcie udzielone Piłsudskiemu przez kolejarzy, okazało się kluczowe. Dzięki ich działaniom do Warszawy płynęły posiłki dla Marszałka. Z kolei składy wiozące wojska idące w sukurs rządowi były kierowane na bocznice, gdzie odczepiano od nich lokomotywy. W efekcie strajku, 14 maja Piłsudski miał do dyspozycji 15 pułków, podczas gdy rząd tylko 5.

Tego dnia Marszałek przeprowadził zdecydowany atak na siły rządowe. W wyniku tej ofensywy jego oddziały ponownie opanowały gmach Ministerstwa Spraw Wojskowych oraz zdobyły lotnisko. Nastroje w obozie rządowym zmieniły się diametralnie. Wśród wojskowych, którzy jeszcze poprzedniego dnia byli pewni zwycięstwa, zaczął szerzyć się defetyzm. Ostatecznie prezydent Wojciechowski, idąc za radą pułkownika Władysława Andersa – szefa sztabu generała Rozwadowskiego, zdecydował o opuszczeniu Belwederu i wycofaniu się do Wilanowa, gdzie miano oczekiwać na spodziewane posiłki z południa Polski. Kiedy prezydent wraz z rządem dotarli do dawnego pałacu króla Jana III Sobieskiego, mieli do swojej dyspozycji zaledwie stu żołnierzy.

 

O godzinie 17.30 rozpoczęło się posiedzenie Rady Ministrów. W toku ożywionej dyskusji ministrowie doszli do wniosku, że prowadzenie dalszej walki jest pozbawione sensu. Po pierwsze nie byli pewni czy uda im się zgromadzić odpowiednio duże siły, by móc skutecznie przeciwstawić się Piłsudskiemu. Po drugie zaś uznali, że nawet gdyby im się to udało, to przeciąganie walk mogłoby wywołać prawdziwą wojnę domową, co groziło dodatkowo atakiem ze strony Związku Radzieckiego, a w konsekwencji ponowną utratą suwerenności. W tej sytuacji, nie widząc innego sposobu na uniknięcie prawdziwej narodowej tragedii, zarówno rząd jak i prezydent postanowili podać się do dymisji. Wojciechowski wysłał swojego kapelana do Marszałka Sejmu – Rataja (który zgodnie z konstytucją miał przejąć obowiązki prezydenta) aby zakomunikował mu podjęte decyzje. Rataj z kolei natychmiast udał się do Piłsudskiego i po uzyskaniu zapewnienia wstrzymania walk, wraz z podpułkownikiem Józefem Beckiem wyjechał do Wilanowa, gdzie odebrał pisemne dymisje prezydenta i rządu.

Przed Ratajem stanęło wówczas zadanie jak najszybszego powołania nowego rządu. 15 maja o godzinie 20.30 Marszałek Rataj, działając w zastępstwie prezydenta Rzeczypospolitej, powołał rząd pod przewodnictwem Kazimierza Bartla.

Z kolei 31 maja członkowie Zgromadzenia Narodowego mięli wybrać nowego prezydenta. W głosowaniu zdecydowaną większością głosów (292) zwyciężył Józef Piłsudski. Rozstrzygnięcie to wywołało w stolicy ogromy entuzjazm. Tym większe było zaskoczenie, kiedy okazało się, że Marszałek odmówił objęcia stanowiska prezydenta. W wysłanym na ręce Marszałka Sejmu liście pisał, iż nie może przyjąć tego wyboru, ponieważ nie jest w stanie wzbudzić w sobie zaufania dla parlamentarzystów, którzy go na ten urząd desygnowali. Ponadto zwracał uwagę na to, że nie potrafi „… żyć bez pracy bezpośredniej”, którą obowiązująca konstytucja prezydentowi uniemożliwiała. Jednocześnie Piłsudski widział w wyborze jego osoby zalegalizowanie jego „czynności i prac historycznych”, co de facto odnosiło się do majowego zamachu stanu.

 

Na zakończenie warto zastanowić się nad odpowiedzialnością Piłsudskiego za rozpoczęcie i przebieg walk. Czy faktycznie jest tak, jak głoszą ideologiczni pogrobowcy Dmowskiego, że Marszałek z premedytacją doprowadził do wybuchu niemal wojny domowej i że to jego sumienie obciążają ofiary tego tragicznego maja sprzed niemal wieku? W świetle wszystkich przytoczonych wyżej faktów i relacji oraz wielu innych, dla których zabrakło miejsca w niniejszym tekście, należy stwierdzić, że endecka narracja jest kolejną, równie kłamliwą jak nieudolną próbą dokonania rewizji historii i zohydzenia postaci Marszałka Piłsudskiego.

Piłsudski nie zamierzał doprowadzić do zbrojnego starcia pomiędzy swoimi zwolennikami a stroną rządową. Planował jedynie dokonanie manifestacji siły, licząc na to, że rząd ugnie się pod taką presją i dobrowolnie odda władzę. Na poparcie tej tezy wskazać można choćby fakt, że wyjeżdżając z Sulejówka Piłsudski obiecał żonie, że wróci na obiad, który w jego domu podawano około godziny 14:30. Gdyby zatem prawdziwą była wersja, iż Piłsudski parł do walki ze stroną rządową, oznaczać by to musiało, że planował istny Blitzkrieg. To oczywisty absurd szczególnie zważywszy na to, jak małymi siłami dysponował wyruszając do Warszawy. Poza tym należy pamiętać, że po fiasku rozmów, toczonych z prezydentem Wojciechowskim na Moście Poniatowskiego, Piłsudski podszedł do obsadzającej most, wiernej rządowi załogi, i osobiście próbował przekonać ją do tego, aby otwarła mu drogę do serca stolicy. Próby te, wobec nieprzejednanej postawy wojskowych, spełzły na niczym, a mimo to Marszałek nie wydał swoim zwolennikom rozkazu do ataku, tylko wycofał się do kwatery na Pradze. Zastanawiając się nad ewentualną odpowiedzialnością Piłsudskiego za wybuch walk trzeba zwrócić uwagę na to, z której strony padły pierwsze strzały, rozpoczynające omawiany w tym tekście majowy dramat. Jako pierwsi ogień otworzyli żołnierze strony rządowej po przekroczeniu przez Piłsudczyków Mostu Kierbedzia.

Wartą odnotowania jest także różnica w postawach Marszałka oraz strony rządowej już po wybuchu walk. O ile Piłsudski zakazał używania artylerii, aby minimalizować ofiary, o tyle podobnego rozkazu próżno szukać pośród decyzji podejmowanych przez dowództwo sił wiernych Witosowi i Wojciechowskiemu. Strona rządowa nie tylko nie dbała o ograniczenie liczby ofiar ale podejmowała wręcz decyzje, które świadczyły o tym jak mało znaczy dla niej życie ludzkie. W tym kontekście warto tylko wspomnieć o dwóch haniebnych rozkazach wydanych przez gen. Rozwadowskiego oraz Zagórskiego. Pierwszy ze wspomnianych oficerów polecał swoim podkomendnym stłumienie “buntu” bez oglądania się na życie przeciwników. Drugi zaś rozkazał przeprowadzenie bombardowania Warszawy (!).

O tym jakie były, czy może raczej jakie nie były, intencje Piłsudskiego przed wybuchem walk, świadczyć może to, jakie wrażenie wywarły na nim bratobójcze zmagania. W tym miejscu najlepiej będzie na chwilę oddać głos jego żonie – Aleksandrze, która w swoich wspomnieniach napisała: “Byłam przerażona jego wyglądem. W ciągu tych ostatnich trzech dni postarzał się o dziesięć lat. Wyglądał tak, jakby stracił połowę ciała, twarz była pergaminowo blada i dziwnie przezroczysta, jak gdyby oświetlona od wewnątrz. Oczy zapadły się głęboko od zmęczenia. Tylko raz jeszcze widziałam męża w podobnym stanie – było to na kilka godzin przed śmiercią”.

 

Pomimo odniesionego zwycięstwa Marszałek nie zamierzał brać krwawego odwetu na swoich przeciwnikach. W wydanym po zakończeniu walk rozkazie napisał: “W jedną ziemię wsiąkła krew nasza, ziemię jednym i drugim jednakowo drogą, najcenniejsza w Polsce krew żołnierza, pod stopami naszymi będzie nowym posiewem braterstwa, niech wspólną dla braci prawdę głosi”.

Jednym z wielu, za to bardzo dobitnym dowodem na to, że Marszałek faktycznie nie szukał zemsty na przeciwnikach był awans generalski, jakiego już “po maju” dostąpił nie kto inny jak płk. Władysław Anders – stojący w tych tragicznych dniach po stronie rządu i prezydenta oraz dowodzący odwrotem ich wojsk do Wilanowa tuż przed ostatecznym zwycięstwem Piłsudskiego.

 

Podsumowując należy podkreślić raz jeszcze, że wydarzenia, do jakich doszło na ulicach Warszawy w maju 1926 roku, są niewątpliwie tragicznym epizodem w historii Polski. Trzeba też otwarcie przyznać, że jest to epizod, który chluby Narodowi Polskiemu nie przysparza I jest raczej powodem do wstydu. Niewątpliwie jednak przypisywanie Piłsudskiemu wyłącznej winy, za przewrót majowy i jego konsekwencje, jest kolejnym z niezliczonej listy łajdactw, jakich dopuszczali i dopuszczają się zwolennicy Dmowskiego (a także Witosa) chcący za wszelką cenę splugawić pamięć o Józefie Piłsudskim.

Tomasz Mirka – Pionki, maj 2020 r.
materiał pochodzi ze strony: pilsudczycy.radom.pl